Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
62

daczowi. Składał się z dwu pokoików, — ściśle mówiąc z dwu izdebek, wymalowanych w guście tamtejszym. Do środka wchodziło się przez misternie wąską sionkę, która sąsiadowała z dziedziną szczególnie obszernych strychów. Lokal zaopatrzony był w śpiżarnię i różne składziki, zbite z desek, niezbyt szczelnie przystających jedna do drugiej. Okna wychodziły na wielki dziedziniec artyleryjski, na szopy, w których mieściły się armaty, na stajnie, gdzie rżały konie bateryi i na murowane potworności z zielonemi dachami, gdzie spali żołnierze. Piotr urządził sobie mieszkanie w sposób staranny. Nie chcąc nikogo mieć obok siebie i cieszyć się zupełną samotnością, której zażywał po raz pierwszy w życiu, kazał „dieńszczykowi“ nocować w koszarach i jedynie w oznaczonych godzinach zjawiać się dla załatwiania porządków.
Cały dół tej kamienicy zajmował niejaki pan Kozdrój, utrzymujący stancyę uczniowską, — jakiś renomowany nauczyciel, pedagog i wychowawca, do którego oddawano najbardziej zaawansowanych w karciarstwie i niewzruszonych w próżniactwie elewów gimnazyalnych dla poprawy i wyćwiczenia się w obowiązkach. Rozłucki nie zwracał początkowo żadnej uwagi na sąsiadów z dołu. Zajęty swem mieszkaniem, swą posadą i pracami, nie wiedział o ich istnieniu, choć na nich patrzał. Z czasem jednak musiał z konieczności zwrócić uwagę. Pupile Kozdroja byli wszędzie: — wrzeszczeli na podwórzu, gromadzili się i łazili po brudnych dylach, poza okropnemi kloakami żołnierskiemi,