Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
49

zywał na ślad dawnej budowli. Po drugiej stronie wygonu naprzeciwko starej karczmy rosła brzoza nachylona, wyniosła, zaiste płacząca. Długie jej różańce sięgały niemal do ziemi, odziemek u wydmy piasku czarny, zbróżdżony od szwów i rowów, biegł wyżej białym, potężnym i polotnym pniem i rozwidlał się w liczne i grube konary, rozpadał wysoko w gibkie gałęzie i wici. Na tej brzozie wisiał krzyż w dziwny sposób o nią zaczepiony. Jego podstawa, niegdyś w ziemię wkopana, ugniła zupełnie i spróchniała bardzo wysoko, że został z niej nad ziemią jeno kolec ku dołowi zwrócony i próchnem ciemnem sypiący. Z podpór, które jakaś ręka z dwu stron przybiła przed laty, ślad tylko został potrzaskany. Krzyż ów runął był dawno, lecz ręce ludzkie podniosły go, widać, z drogi i ramionami poprzecznicy zaczepiły o rozwidlające się z pnia dwa konary brzozowe. W taki sposób krzyż się w drzewo wtulił, z jego pniem i gałęziami zjednoczył. Wici go brzozowe okręciły. Na białym odziemku wisiał czarny, znieważony, ni to sama postać Chrystusa na drzewcu. Dolny jego kół, jak cios boleści, nastawił się przeciwko nagiej ziemi. Spękane próchno ostrym kształtem bezżałosnego gniewu zarysowywało się zdala, niby nogi jedna na drugą założone i wraz gwoździami przebite. Pod tym to krzyżem była wydma zapomniana, dzikiem zielem porosła.
Stary Rozłucki, przyszedłszy do tego miejsca, rozejrzał się jeszcze raz. — Zdjął czapkę. — Piotr uczynił tosamo. Przypatrywał się temu miejscu,