Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
45

był pewien siebie, ale tych ludzi jakoś przez skórę polubił. Pośpieszył do dworu, zażądał, żeby mu osiodłano „Grzywacza“, który z przebiegłym pośpiechem chrupał cudzą trawę. Przyprowadzono również i kasztankę. Piotr wskoczył na siodło „Grzywacza“, a kasztankę poprowadził, jako luzaka. Jechał pod górę, popędzając konie. Na szczycie zatrzymał się i długo patrzał na tę okolicę. Wieczorem już przycwałował do Opłakanego. Wchodząc na ganek ogrodowy, zastał tam dziadka generała, starym obyczajem kurzącego fajkę na długim cybuchu. Światła nie było w tym ganku oszklonym, więc starca ledwo było widać. Wkrótce nastał mrok zupełny. Obadwaj siedzieli w milczeniu. Piotr widział tylko żar w fajce starego pana... Marzył o życiu, które tu zobaczył. W oczach miał korowód osób, gmatwaninę pospolitych zdarzeń, w której każdy szczegół wbił się w pamięć z nadzwyczajną wyrazistością. Miał zamiar wyjść do ogrodu i chodzić po alejach do późnej nocy. Przez uszanowanie dla dziadka nie ruszał się, czekając, aż staruszek sam się oddali. Fajka starego generała zgasła. Milczenie trwało. Piotr sądził, że może dziad zasnął w fotelu. Generał Rozłucki nie spał. Rzekł po rosyjsku:
— Piotruś, — a ty ojca pamiętasz?
— Nie... — odrzekł Piotr po namyśle. — Coś jak we mgle... Mam czasem w myśli jego oczy. Mgliste, niebieskie oczy.
— Niebieskie.
— A ty wiesz, jak to tam z nim było?