Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
43

do innych narodów, nie tylko do innych gałęzi rodzinnych.
Strzepnął palcami i zamilkł.
Od strony folwarku doleciało echo chóralnego śpiewu. Piotr nastawił uszy. Pan Michał machnął ręką i ciągnął swego gościa dalej, za staw, na suche łąki, popod zboża. Ale śpiew był tak rozgłośny, że Piotr przystanął. Nie znał tej melodyi, nie słyszał jej nigdy. Z miejsca, gdzie się zatrzymali, widać było wpoprzek stawu i gumna rozwarte wrótnie stodoły folwarcznej i skupiony wewnątrz tłum młodzieży.
— Co to oni tam robią? — spytał Piotr ciekawie, wskazując na ową stodołę.
— Tak, ot... Dobre obydwoje dzieci, uważasz... Uczą wiejską łobuzeryę, wykładają różne pożyteczne wiadomości. Szkół u nas niema, więc tak, ot...
— A dla czegóż szkół nie budują? — pytał Piotr.
— Dla tego, że nie wolno, — dobrotliwie, jak zawsze, wytłomaczył stryj Michał.
Oddalili się znacznie od zabudowań. Weszli suchemi ścieżkami na łąki, potem w zagaja brzozowe nad strumykami, wpoprzek łąk dążącemi ku rzece. Równe łąki były już pokoszone i ścięty potraw nowe już puszczał pióra. Stamtąd, zdaleka, widać było dworek w Cierniach nad stawem, jak się wszystek odbijał w gładkiej toni ze swemi wyniosłemi drzewami, które nad jego dachem chyliły się łagodnym kłębem koron. Stali obadwaj w milczeniu, w bezwzględnej ciszy tego obszaru. Piotr spoj-