Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
26

wów, widział to po raz pierwszy w swem życiu, lecz wszystko jakby za grubą szybą.
Błąkając się po obcem mieście, szukał nieznajomej z kolejowego przedziału. Jadąc w tramwaju, siedząc w teatrze, zwiedzając galeryę obrazów, park w Łazienkach, lub kościół świętego Jana, rozmyślał, że niespodziewanie ujrzy ją, wychodzącą zza tej zasłony, gdzie była utajona. Nadaremnie! Nie ukazała się. Była gdzieś w głębi tej Polski, schowana i zasłonięta, jak wszystko.
Młody oficer jechał teraz do stryjecznego dziada, generała w dymisyi, mieszkającego na wsi. Przybywszy na wskazaną mu stacyjkę, kazał posługaczowi szukać koni z Opłakanego.
Łoszaki czekają! — zaanonsował usługujący wyrostek. Przeprowadził też niezwłocznie poprzez mroczny dziedziniec stacyjny do czwórki koni w lejc zaprzężonych. Oficer wskoczył na bryczkę, gdy ulokowano mu rzeczy, i rzucił lakoniczny rozkaz:
Trogaj! (Ruszaj!)
Powożący młokos liberyjny obejrzał się na rozkazodawcę i po pewnej dopiero chwili zrozumiał, że należy jechać.
Był jeszcze mrok, ale już zlekka szarzało. Stała w powietrzu wilgotna mgła po ulewnym deszczu, który niedawno nacichł. W powietrzu była cisza i rozkosz niewymowna. Mała, prosta bryczka bez resorów, z siedzeniem na pasach, niosła, jak kolebka. Dawało się słyszeć ostre człapanie kopyt końskich po śliskich, rozmiękłych glinkach i kałużach. Wyjechawszy na szerszy gościniec, furman