Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
246

kędyś chichot szatana. Krótki, sztuczny śmiech na wargach białych, jak wapno.
— Winszuję panu Roszowowi powodzenia... — rzekł, korzystając z obecności tego śmiechu na ustach.
Francuska odrzuciła na bok wszelkie osobiste zamysły i sposoby i zwróciła się z szeptanem wynurzeniem:
— Tania jest w rozpaczy!
— Tania? W rozpaczy? Zawsze przecie pragnęła mieć dziecko... — wypluł w śmiechu wyrazy wszeteczne, bezwstydne i wściekłe, jakby sobie samemu plwociny w oczy.
— Ale z panem...
— Inaczej się złożyło. Niestety! Niedawno to, lecz siedm miesięcy... Siedm miesięcy upłynęło od paryskich czasów, kiedy mogłem widywać Tatjanę Iwanownę. Pan Roszow mię ubiegł. Pani to zresztą wie najlepiej, — ciskał jej w ucho chichoczące, głupie wytryski ślepej rozpaczy.
— Wiem, wiem... — cedziła przez zęby.
— Więc co?
— Panie! Szanuj ją! Ona cię do szaleństwa, do obłąkania kocha.
— Nawet mając mieć dziecko z Roszowem?...
— Chciała w ten sposób zemścić się na panu za to, coś z nią zrobił.
— Krwawa zemsta z przestarzałej operetki.
— Co teraz począć?
— Przedewszystkiem nie wtajemniczać obcych, jak ja, w sekrety szczęśliwych narzeczonych. Mogę