Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
219

i wszystkiem trzęsie. Właśnie ten pan tak trząsł wszystkiem w mieście, biegał, starał się, wszędzie był, wszystko załatwiał, przez wszystkich kochany i noszony na rękach. Polacy tutejsi uważali go za męża opatrznościowego, bo to z jednej strony stosunki w sferach rządzących, a z drugiej skryte głęboko serce polskie. Kiedy przyszły owe czasy niespokojne, zanim tu przyjechałeś, papa został mianowany na naczelnika wojennego całej gubernii. Wtedy u nas w domu wszystko się koncentrowało. Do papy przychodził na narady gubernator i wice-gubernator, radcowie wszelkich urzędów, prokurator i wyżsi wojskowi, słowem, wszyscy. Na tych naradach zawsze bywał bardzo tajemnie ów pan, polak opatrznościowy. Narady odbywały się w gabinecie papy, który znasz. Stamtąd są cienkie drzwi do małego pasażu, co to, jak wiesz, prowadzi do pokoju dawniej nieboszczki mamy. Ja tam siadywałam i — wierz mi! — pomimo woli słyszałam wszystko, co mówiono, co mówił ten pan. To mię nadewszystko interesowało. Gdybym teraz wzięła tę polską skarbniczkę romantyzmu i przymierzyła ją do słów tamtego pana! Cha-cha! Cóżby to był za portret!... Ten pan był tak przebiegły, że jeszcze dziś wszystko się we mnie wywraca z podziwu, gdy sobie przypomnę, co on mówił. Polak! — szepnęła z zaciekłym chichotem.
— Według ciebie, oni wszyscy tacy?
— Nie. Ten mówił o wszystkich. Wtedym ich poznała. Opowiadał kto, gdzie, co, jak, co myślą, jakie żywią zamiary, jakie marzenia, jakie piastują