Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
216

Tatjana przerzucała je od niechcenia. Trafiła na tom poezyi jednego z młodych pisarzy, oprawny w grubą czarną skórę w taki sposób, że między kartkami były puste stronice białego papieru i na nich poprzyklejane różne utwory, zdania, myśli, które Piotra szczególniej zajęły. Tatjana wciąż machinalnie przerzucała kartki i czytała z mozołem to tu, to tam. W jednem miejscu naklejony był na czystej karcie wiersz Mickiewicza:

„Gdy mię spokojnym zowią dzieci świata,
Burzliwą duszę kryję przed ich okiem.
I obojętna duma, jak mgły szata,
Wnętrzne pioruny pozłaca obłokiem;
I tylko w nocy, cicho, na Twe łono
Wylewam burzę, we łzy roztopioną“.

Rzucała oczyma po stronicach, a ręce jej drżeć poczęły. Jęk wyrywał się z piersi. Krew to występowała na jej policzki, to z nich nagle ginęła. W pewnym momencie oczy jej padły na twarz Piotra i nieubłagane długo na niej leżały. Uśmiechnęła się z okrucieństwem. Po chwili cisnęła książkę na stół i patrzyła na nią strasznemi oczyma, podparłszy głowę rękami. Śliczne jej palce, zapuszczone we włosy, przebierały ich pasma. Nagle szalony gniew wybuchnął w jej oczach. Czarne źrenice stały się popielate. Porwała książeczkę, pełną poezyi, i poczęła ją drzeć, targać, wyrywać karty, pluć między nie, pluć po trzy, cztery i po pięć razy w tosamo miejsce, w te wiersze. Cisnęła tom na ziemię i deptała go po dziesięćkroć nogami, a później precz odrzuciła od siebie końcem lakierowanego pantofla, aż upadł