Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
194

ją okryć pocałunkami. Ale obiedwie ręce chorego, ciężkie i nieruchome, leżały na kołdrze. Spojrzenie oka nie podnosiło się z tego miejsca, na które padło. Łzy płynęły z oczu jak krew, brocząca z rany. Bolesny uśmiech otoczył wargi. Tatjana zadrżała na widok tego uśmiechu. Znała go. Całe jej ciało drgnęło od nagłej rozpaczy. Gniew począł ją znowu szarpać. W jednej chwili gotowa była rzucić się na Piotra, zedrzeć mu z twarzy bandaże, a zamiast tego czynu poczęła go bezsilnie błagać oczami, ażeby raczył pierwszy wyciągnąć rękę. Gdy się ta ręka nie wyciągała, zniżyła się sama i śliczną zakochaną dłoń położyła na zimnych jego palcach. Palce te drgnęły. Uśmiech twarzy, widzialnej spod bandażów, stał się jeszcze bardziej bolesny.
Ścisnęła mu rękę i potrząsnęła ją z całej siły.
— Ty! Cieniu! — zawołała nań szeptem a z dziką furyą.
Podniósł powoli głowę ciężką, jak kowadło, i rzekł z nieopisaną męczarnią:
— Roszow z tobą.
— A tyś się bił za tę!
— Roszow z tobą.
— Piotruś... — wyszeptała śmiertelnie blada, drżąc na całem ciele. Najczulsze to słowo wypłynęło z jej serca, najwierniejsze spojrzenie z oczu.
— Roszow... — rzekł bez miłosierdzia, kiwając głową.
— Cóż ty ze mną robisz? Coś ty tu nawypra-