Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
132

łym jej przepychu rozkosz, albo zapomnieć o niej, nie odtworzyć już nigdy i milczeć o jej istnieniu aż do skończenia świata...
Gdy Piotr wsunął się, a raczej wkradł do pokoju, Tatiana nie wybiegła, jak zawsze, na powitanie jego ust i ramion. Stała wśród pokoju bezradnie, blada i ociężała. Skoro się zbliżył przelękniony, szeptem wyjawiła mu, że nie spała przez całą noc, że usnęła dopiero o siódmej rano i to na krótko. Na tysiączne pytania o przyczynę odpowiadała milczeniem, albo monosylabami, które nic nie tłomaczyły. Wreszcie na gorące prośby, które zanosił, klęcząc u jej kolan, wyznała, że o północy przelękła się i w drżeniu okropnem przetrwała noc.
— Czegóż przelękłaś się, Taniu? — dopraszał się po tysiąc razy.
— Ktoś się dobijał do mnie.
— Tutaj? O północy? Ależ przecie obok śpi generał...
— Tak, śpi. Ale cóż z tego?
— Może jakaś pomyłka?
— Nie. Ten, co się dobijał, nie pomylił się, wiedział, gdzie mnie szukać, — rzekła z tak męczeńskim uśmiechem, że Piotr zdrętwiał w sobie.
— Któż to więc był?
— Nie wiem.
— A skądże wiesz, że to ktoś taki, co się nie pomylił?
— Bo wiem.
— Więc wiesz i nie wiesz?
— Tak, wiem i nie wiem.