Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
115

kowych nie zginął, oczywiście, lecz jął układać się w luźne, lecz upodobniające się grupy i niejasna, senna mgławica syntezy wyłaniać się w myśli poczęła.
Zupełnie inne wrażenia przeżywała Tatjana, — inny widziała i poznawała Paryż. Spotkawszy się, zwierzali sobie zdobyte spostrzeżenia i formułowali zabawne syntezy. Uogólnienia Piotrowe nie trafiały do przekonania Tatjany. To, co ona zauważyła, co jej się przedstawiło, jako urok życia i kwiat jego, jedynie godny w tem mieście poznania, nie było dla Piotra obojętne. Przeciwnie — z opowiadań, a raczej z wykrzyków, z dowcipnie sformułowanych jej aforyzmów uśmiechało się nieznane życie, radość istnienia, wesele zewsząd wytryskające. Mówiła mu o cudach kapeluszy, z których najtańszy kosztuje kilkaset franków, o „kreacyach“ balowych i wieczorowych, o arcydziełach Worth’a i Doucet’a, o paltocikach i bluzkach, biżuteryach, „na których widok oczy ślepną“, o perfumach, przyborach, drobiazgach. Ciągnęła go na Rue de la Paix, gdy tam nad wieczorem ruch największy, gdy automobile, wielkie, jak lokomotywy, stoją dwoma rzędami wzdłuż całej ulicy po obudwu jej stronach, a środkiem przeciskają się spóźnione, dymiąc benzyną. Lubiła wałęsać się przed wystawami, wzdychać przed niemi i głośno marzyć, — raz wraz spozierać na kamienicę Paquin’a, całą ozdobioną kwiatami, na tajemnicze siedlisko Doucet’a. Zachwycało ją tam wszystko — śliczne kobiety, wykwintni panowie, armia lokajów bogactwa snująca się wokół,