Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111

wać w skojarzenia dźwięków, które zdawały się wszystko wiedzieć, wszystko rozumieć aż do najtajniejszej głębiny. Pisarze, o których istnieniu nie wiedział nic zgoła, stawali się towarzyszami czującemi, rzeszą braterską, co, jak chór, westchnieniem odpowiadał na każde westchnienie.
Niejasne wyrażenia mowy posiadały urok podwójny, wżerały się w serce rozpłomienione od miłości, zahaczały o nie i nitowały z niem na zawsze. Z drugiej strony najróżnorodniejsze dziedziny myśli polskiej, uwięzione w szpargałach uczniowskiego kuferka, przemówiły do czytelnika nowego tysiącem ust. Piotr począł wgryzać się nocami w zagmatwane sploty umysłowania polskiego w dziewiętnastem stuleciu, — w dziwaczne narośle i przerosty, w czucia, które się stały myślami plemiennemi, w samoobłudy, które były i są najoczywistszemi lekarstwami od śmierci ducha. Zatapiał się w historye błądzeń ponad przepaściami Szalonego Orlanda Polski, w bohaterstwo i tęsknotę anielskich duchów — i w żywot martwego jej kadłuba, węszącego, gdzie jest żer i spokój, — w dzieje dwu potęg i motorów najgłębszych wszystkiego — pieniędzy i katolicyzmu.
Po upływie pewnego czasu wytworzył się od tego czytania w jego pojęciach, jako stan stały, — chaos, — w uczuciach — popłoch. Pragnąc znaleźć wyraźne dyrektywy, czytał coraz systematyczniej i uważniej książkę po książce. Kupił sobie szczegółowy i obszerny słownik polsko-rosyjski nad niektóremi szpargałami prowadził formalne