Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

SUŁKOWSKI
— Nie. Jestem turystą, podziwiającym na rozkaz mego dowódzcy cuda architektury weneckiej. Przed czterema laty zdarzyło mi się przybyć na plac świętego Marka, ale wówczas dostojni prokuratorowie rzeczypospolitej uznali za konieczne, ażebym opuścił granice Wenecyi w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ten nieprzyjemny dla mnie zbieg okoliczności pozbawił mię sposobu poznania cudów architektury i sztuki, zgromadzonych w murach królowej Adryatyku. Obecnie będę może miał możność dłużej zabawić na uroczych lagunach, wobec czego szef wojsk francuskich na wypadek, gdybym miał szczęście stanąć przed obliczem waszej książęcej mości, zlecił mi wyrazić kilka zdań, które mam powtórzyć bez świadków.

KSIĄŻĘ
— Grono osób, które waszmość tutaj spostrzegasz, stanowi koło moich przyjaciół. Jestem wygnańcem, nie mam sekretów dla tego grona mych gości, a gospodarzy tego kraju — zwłaszcza, że zlecenie pochodzi od osoby zgoła mi nieznanej i obojętnej.

SUŁKOWSKI
— Poznaję tylko kilka osób w tem szacownem gronie. Ponieważ zaś zlecenie mego szefa nosi charakter ściśle poufny, mimo zezwolenia waszej książęcej mości, które ma dla mnie siłę rozkazu, nie decyduję się mówić.

KAWALER WORSLEY
(zwrócony do księcia)
— Być może, że nasza obecność, jako osób postronnych