Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

SUŁKOWSKI
— Zaciśnij zęby i milcz. Oto twoja pociecha.

BOŚ
— Dyć się tak zołmierz zdawna pociesza.

SUŁKOWSKI
— Cóż ci pomoże słowem drzeć rany?

BOŚ
— Czyli je drzeć, czy nie — jednako rany.

SUŁKOWSKI
— Rany! Krew z nich znowu pociekła...
Pięćdziesiąt tysięcy walecznego żołnierza pod bronią, na własnej swojej ziemi, wśród swego ludu, nie stoczywszy walnej batalii, martwemi oczami patrzało na zagładę wolności. Martwemi oczami patrzał lud na żołnierzy. Obojętnem słowem witał wrogów wchodzących.
A ja sam, który wam to mówię, byłem tam, patrzałem na wszystko. Nie potrafiłem wyrwać szpady, nie umiałem uczynić nic takiego, żeby armię podnieść, żeby naród z niewoli i hańby zbawić. Uszedłem z kraju wraz z innymi.

ZAWILEC
— Jakoż mógł wasza miłość, — najmłodszy oficer — jeden człowiek...

SUŁKOWSKI
— Milcz! Czemuś tego tknął? Widział świat tego jednego