Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naprzykład.. Możnaby ją nazwać Agnese Gonzaga... Słabość, subtelność, miłość... Błędne światło kiężyca, szept liści w nocy, szemranie strumienia, śpiew słowika w wierzbach nad Nilem... Czemżeby była, gdyby nie jej brat i małżonek — słońce? Zgasłaby w nocy!

VENTURE
— Czemżebyś ty był sam, gdyby w tobie nie było czarodziejskiego spojrzenia słabych z piękności oczu bogini, którą przezywasz Agnesina Gonzaga? Byłbyś żołnierzem, jak tysiąc innych, bezdusznym zabójcą ludzi. Ona jest nie tylko czarodziejskie światło księżyca, lecz jest również noc, głębia otchłani, rodzica genialnej myśli. W niej jest pierwiastek tajemny rozkoszy życia, źródło urody wszechrzeczy. Bez niej nie byłoby niezbadanego piękna wszechświata.

SUŁKOWSKI
— Źródło urody wszechrzeczy jest także pierwiastkiem omdlenia trudzącego się męża. Zatrutą strzałą piękności rani ze swej zasadzki siłę, wstrzymuje mężny krok bohatera, ogarniętego przez pracę, odwraca jego głowę od wiecznego celu. Z niej to zapewne, z jej siostrzanego i miłosnego serca poczęła się słabość Ozirisa, jego niewola, omdlenie w zamkniętej skrzyni — i śmierć. Tyfona, wroga, mordercę, który nikczemną zdradą małżonka jej uwielbionego w skrzyni uwięził i cisnął w wody Nilu, — który go później na szczątki posiekał, — nareszcie pokonanego, — uwolniła! Horus, bohater, rodzony jej syn, słońce wschodzące, zerwał jej za to dyadem z głowy. Uczyniłbym tosamo rodzonej matce!