Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SUŁKOWSKI
— Nie zupełnie dobra. Patrzę zapomocą nowej wiedzy, jakby przez zbliżające szkła, na zasypane państwa, z których zostały resztki murów, rysunki, tam i sam szkielet... Studyuję szybko cywilizacye, które wiatr pustyni, stary Set egipski, ze śmiechem wygwizdał i rozwiał... Pomnisz, jakeśmy w Medyolanie tęsknili do tego najcudniejszego na ziemi pomysłu, do tego splotu architektury, rzeźby i muzyki, który u granic pustyni witał codzień ustami ukrytych kapłanów wschodzące słońce. Teraz ten król królów, czy bóg bogów, Ozymandias łka w mem sercu. Jakie szalonym jest niszczący człowiek!

VENTURE
— A przecie on sam, genialny pomysł, — to wyrywanie się człowieka z piasków i iłów ziemi ku słońcu na skrzydłach pieśni, dumny posąg człowieka tworzącego pod utwierdzeniem niebieskiem, — przetrwał wszystkie cywilizacye i tyle królestw. To jest wielka pociecha, bracie.

SUŁKOWSKI
— Ten posąg, świadczący, że tyle może zostać ze wspaniałej przeszłości, ten pusty czerep w pustyni — jest dla mnie nie pociechą, lecz źródłem szaleństwa.

VENTURE
— Wiele lat spędziłem na wschodzie, wśród cywilizacyj zasypanych przez barbarzyństwo, wśród zapomnianych narodów. Przywykłem do tego widoku.