Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich rewolucyi. Uśmiecha mu się wschód i owe sześćset milionów ludzi, z których mogą być poddani. Ja znam wschód, więc jestem przewodnikiem po wyśnionem państwie generała Bonapartego. Egipt! Wskrzeszamy wciąż nieogarnione władztwo Sezostrisa, z Alexandryą, stolicą świata, między wschodem i zachodem... Błąkamy się po Indyach, Palestynie, Turcyi... Zbliżamy się do posągu Ozirisa i wskrzeszamy przedwieczny sen świata...

SUŁKOWSKI
— Egipt!

VENTURE
— I ty twierdzisz, że to jest tensam człowiek, który się wałęsał po Paryżu, gotowy wejść w służbę sułtana, albo w słuibę rzeczypospolitej... Strzeż się! On dla tego wspierał zamach ośmnastego Fructidora, ponieważ rzeczpospolita jest to forma jeszcze niepewna, niewyprobowana, a więc słabsza. On dla tego gnębi we Francyi formę silniejszą, monarchiczną, ażeby rzeczpospolita sama sobie grób wykopała, a jemu wśród bezdroża anarchii przygotowała drogę...

SUŁKOWSKI
— Byłyby to pospolite knowania, rzecz nędzna, niegodna geniuszu tego wodza, któremu po wyspach jońskich stawiają posążki i zawieszają przed nimi lampy, jak przed obrazem świętych! Idziemy do Egiptu!