Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznika, dźwigającego po falach uczynku wspomnienie.
Maszop ujął swe wiosło, ocalone z pogromu.
Patrzał na pióro pojazdy, którem między oczy Litaka uderzył.
Wymacał to miejsce na wiośle struchlałemi palcami.
Milczenie mu wiekuiste nakazał.
Ze wszej mocy ramienia bratobójczą pojazdą pracując, opłynął przylądek.
Zawrócił nos łodzi ku stronie rodzinnej.
Ujrzał wreszcie dziecińskie uśmiechy, białki oczy spłakane.
Matki oczy skostniałe, pytające się o tamtego.
Dał w załamane jej palce, w szale targające siwe włosy, wiadomość złowrogą, iże orkan zatopił Litaka.
Zachował przed urzędem maszopskim spokojność i godność i zimno dostojne oblicza, gdy, zataiwszy uczynek, wszystko na opak wykręcił.
Wzruszali się mężowie, mocy morza świadomi, słysząc, jako się z bratem obadwaj bronili, jako tamten, daleko wichrami porwany nie strzymał, a starszy nadaremnie go szukał w przepaściach.
Chwalili starszego Kąkola za pracę, za ofiarność, za spokój, za męstwo.
Wieść o nim poszła, od checzy do checzy, od sioła do sioła.
Trzecie morze łez wypłynęło, od tamtych nie mniejsze, ze starych oczu matczynych pod cerkwy drewnianym pułapem.