Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
375 
Ona pewna już pochwał, z uśmiechem w spojrzeniu

Dąży, gdzie stół i ławy w wiecznej lipy cieniu.
Właśnie kończył Walenty, bawiąc swych słuchaczy:
„Czy gęś, czy gęsior, kto go zabije, zobaczy”,
Gdy gospodyni stawia na stół pieczeń tłustą,

380 
I talerze z kołaczem, śliwkami, kapustą

I innemi przysmaki. „Już zabity przecie,” —
Mówi, — „myślę, Panowie gardzić nie będziecie
Moją kuchnią, bo pieczeń sama o wzgląd prosi,
Jak widzicie: widelce dla was w piersi nosi!”

385 
Potem rękę całując Księdza, perswaduje,

Że gęsina na wieczór ku winu smakuje.

„Wszak niedawno był obiad!” — rzekł Ksiądz. Jednak kładzie
Obok siebie szpargały w zwyczajnym nieładzie,
Na co Koronowiczka z ukontentowaniem

390 
Rzecze: „Kto się tak długo, jak Proboszcz, czytaniem

Męczy, musi być głodnym. Kiedyja w Wyborze
Ledwo dwie sczytam karty, już to, miły Boże,
A że mi się ćmi w oczach, a zaś na sumieniu
Tak miękko, że się człowiek zaraz po skończeniu

395 
Mszy świętej ściga z Księdzem do dom, by znów ożyć.

Niech wielebny Ksiądz Proboszcz już raczy położyć
Na bok owe papiórska, przodzi się posilić,
Potem znów można wieczór rozmową umilić.”

„Oj, Pani gospodyni!” — rzekł Ksiądz — »Wy nie wiecie,

400 
Jak ważne te papiery! Już one lat przecie

Kilkaset były w wieży naszego kościoła;
Przez nie do obecności dawna przeszłość woła.
Jedyneć to miechowskich początków pomniki!
Tego ani bytomskie Gramera kroniki