Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Toż samo, gdy do Gliwic szosę fundowano,
Wszelkie ręce powiatu komanderowano

345 
Do pracy. Szczęśliw, komu karmna gęś lub cielę

Względy majstrów zjednało. Było oraz wiele
Mówiących, iż tam zbladły krasnych twarz rumieńce,
Iż tam kroćmi panieńskie w rowach gniły wieńce.
Lecz zostawmy sąd Bogu!” Gdy te wyrzekł słowa,

350 
Zwisła ku piersi pełna ciężkich myśli głowa.


Znów odezwał się Boncyk: „I ja mógłbym śpiewać
Według tej melodyi; lecz pocóż wykrywać
Grzechy dawnej przeszłości? Te praktyki dawne,
Chociaż złe, ale były często i zabawne.

355 
Podwieł mój Tatuś, sołtys miechowski, chadzali

Z klasą na Górski sztejramt, zawsze z sobą brali
Gęś, bo miemczysko nie chciał liczyć ani grosza,
Podwielby nie usłyszał gęsi gęgać z kosza.
Usłyszawszy zaś, mawiał, a z pogodną twarzą:

360 
»Wam się, mój Panie Sołtys, gęsi bardzo darzą,

A ja go gęsiom przaję, gdy samice białe.«
A zaś ojciec, zwróciwszy nań oczy nieśmiałe,
Rzekł: »To gęsiór — a siwy — czyli Pan przebaczy?«
»Niech tam! jak się zabije, to go się zobaczy!«

365 
Tu w swych ciasnych obłąkach szybko obrócone

Zgrzypły drzwiczki zagrody; goście w ową stronę
Nos kierują i oczy, gdyż ostrożnym krokiem,
Miejsce w miejsce chodnika wprzód badając okiem,
Idzie pani gosposia, na ogromnej tacy

370 
Niosąc pachnące płody swej kuchennej pracy.

Wąskim zbliża się gankiem pomiędzy grzędami,
Na których mak i mięta w zgodzie z nogietkami
I z żółtym słonecznikiem, skoro spostrzegają
Panią, trącane suknią, grzecznie się kłaniają.