Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
275 
A co kosztów, co czasu, o tem się nie święci

W twoim łbie, mój Nolbusiu! Lat dwadzieścia pono
Po szkołach miast rozlicznych proboszcza męczono,
Lat dwadzieścia! Pomyśl-no! Każdy rok kosztował
Sto talarów, prócz chleba z masłem! Czyś zmądrował,

280 
Co to znaczy? Sto twardych! Czyś już widział tyle?

Talary nie piętaki! Pewnie się nie mylę,
Że nie znasz ani miejsca, gdzie ich sto liczono.”
Chłopiec chwiał głową, że nie. „Chodziłeś z szkarboną,” —
Ciągnie kopidół dalej, — „kiedy w niej ofiara

285 
Spora się znajdowała, możno kwartał stara;

Ledwoś smyczył na farę, a ileż w niej było?
Kto wie, czyli pięć twardych; gdyby się więc wzięło
Dwadzieścia razy tyle, byłoby sto, ale
Jak wielki to jest pieniądz, ty nie pojmiesz wcale.

290 
Cóż dopiero tysiące! Wszak znasz Kazimierka

Niemczyka z Karwu. Ten człek nie wie, co rozterka.
Szczędził, szczędził, uciułał grosza gotowego
Siedemnaście talarów; prosił Orłowskiego,
By mu domek wystawił! Zaczęli fundować

295 
W myślach, rozmowach, potem doprawdy budować.

Najprzód doły na wapno i szopę na cegły
I coś jeszcze, i już się pieniądze rozbiegły!
Ona sprzedała kiecki, nawet zamotówki,
Ale wszystko daremno, nie stało gotówki.

300 
Niegdyś on miał pieniądze, teraz ma go nędza,

Ty masz płótno w kieszeni, a chcesz iść na księdza?”

„Tak więc będę kowalem! Ślęczkowa Marynka
Szeptała mi we szkole, iżby wzięli synka.”

Rozdrażniony rzekł Draszczyk: „Już mi zstąp z tej ławy,