Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nuż statek Solipiwy, ale zaniedbany,
Bo gospodarz w arendzie gość często widziany.

250 
Supernok z swą Drabiną, Jęczmyk, potem Fara,

Za nią Krzonowa strzecha i stodoła stara,
Dalej Karczmarczyk Paweł i Bartek brat jego,
Co niedawno pochował Józefa swojego,
I Ukoszczyk; na końcu Latocha schuchrany,

255 
Jaki on, taka chata, już się walą ściany!”


„Synku”, — przestrzega Draszczyk — „ty ganisz zbytecznie,
A nie wiesz, czem ty będziesz!” „Ja?” — odrzekł statecznie, —
„Będę księdzem, a siostry pójdą do klasztoru!”
Tu milczał starzec, potem wskazując ku dworu,

260 
Rzekł: „Mogłoby być, jeśli ten dopomóc raczy —

Bo ojcowski majątek na to się nie znaczy!
Lecz skądże masz te myśli?” „Ja?” — ministrant na to —
„Jużci sługuję do Mszy niemal szóste lato,
Znam już ministranturę, umię dawać śluby,

265 
A reszty się douczę, mówił Golec z gruby.”


Tu Draszczyk, fajką grożąc, rzekł z uśmiechem: „Głupi,
Nie byłbym sobie myślał, żeś jeszcze tak głupi.
Ty się reszty douczysz? A cóż to masz w głowie?
Pytaj-no Karczmarczyka, on kościelny, powie,

270 
Co to znaczy być księdzem! On wie, co mówili

Nasz Jegomość ksiądz Proboszcz, ile się uczyli.
Patrz-no, jaki ich korpus, persona i głowa,
A jednak sami mówią, że ani połowa
Wszech nauk świata nie jest jeszcze w ich pamięci,