Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Fararz już na polu!
Zdjął z klamki drzwi kuchennych pęk kluczy i wraca

55 
Ku kościołu, szczęśliwy, że pomyślna praca,

Że ni pies nie ukąsił ani gospodyni.
Otwarł kościół, wstępuje w świątynię ze sieni,
Odnawia wieczne światło, odkrywa ołtarze,
Znów wychodzi na cmentarz wyglądać ku farze.

60 
Zagwizdnął! już milczenie w głośnym dotąd gaju:

Ksiądz Proboszcz w białej komży, a według zwyczaju
Z kielichem w ręku, spiesznie idą do kościoła,
Za nimi ministranci. Natychmiast dzwón woła
Pierwszy raz i raz drugi. Ludzie przybywają,

65 
Oddawszy Bogu ukłon, do ławek siadają

Żegnają się, witają sąsiadów. Już głosi
Dzwonek przy zakrystyi, iże się wynosi
Kapłan do Mszy najświętszej. Otóż kielich stawia,
Otwarł księgę, kłania się, konfiteor mawia

70 
Gloria, epistołę, wanieliją, potem

Dominus i orate niezbyt wolnym zwrotem
Sanctus, elewacyja, komunija, ite. —
Ludzie czynią westchnienia głośne, przyzwoite,
Już Msza święta skończona, ogień święty gaśnie,

75 
Zakrystyja zamknięta. Pan Fararz też właśnie

Gracyarum skończyli. Kolej na Boncyka,
On więc brzęka kluczami i kościół zamyka,
Niesie znów pęk na farę, bierze dwa piętaki
I zmyka znów do swoich, gdyż porządek taki.

80 
Tej chwili stary Draszczyk, kopidół, prócz tego

Mistrz zegaru kościoła, gdyż naciągacz jego,
Wlecze nogi ku wieży. „Dokąd to idziecie?” —
Woła Boncyk ministrant, — „naciągać będziecie?” —
„Pójdź zemną” — odrzekł Draszczyk, — „Golcowie już byli,