tak go wytrzeźwię po pysku, że będzie słychać na całe Jasienowo.“ Już i ona groźna.
Po chwilowym współczuciu dla wójta, oburzenie wzięło górę w Tanasiju.
— Doigrał się! Przeklęte trzeźwe pokolenie, gdzież takiemu moją wódkę pić! Trzeźwy tylko na urzędnika dobry, dla gminy, dla papierów. Ma teraz za to. Inny praktykuje dziewięćdziesiąt lat i jeszcze niepewny, a taki pustak trzeźwy z dziś na jutro chciałby wyróść na pijaka. Jak gdyby kapłon brał się do dziewczyny i myślał, że mu grzebień przez noc wyrośnie. Niech skapieje w budce!
Tanasij, nadal niespokojny, spieszył się, zataczając się faliście. Przeszli na drugie podwórze. Tam kilku młodych parobków rzucało do celu w kącie zagrody, na przemian to rohatyny, to bardki. Chcąc przepuścić przechodzących, zaprzestali zabawy. Tanaseńko śmiał się.
— Ręce niepewne? Boicie się nam nad głowami świstać? Aby się nie pomyliła bardka? Dajcie, niech spróbuję. A dokąd? Ot, tam w drewutni czarna dziura od sęka, dobrze?
Dla większej pewności rozstawił nogi szeroko. Powoli akuratnie wycelował długą, zaostrzoną ciężkim żelazem rohatyną. Dygotała w powietrzu, łopotała jak ptak, trafiła w otwór sęka.
— Sławno, Tanaseńku, sławno!
Tanasij wciąż rozkraczony stał nieco pewniej na nogach, jakby całą moc wina zrzucił w lot rohatyny.
— Co sławnego? Widzicie, marny naród się zrobił. Tamten pustak zaledwie skosztował połonińskiej wódki i już mu polityka szumi. U mnie po staremu — rohatyna. Jeszcze raz.
Młodzieńcy podali mu w mig rohatynę. Powtórzył rzut, trafił w sęk ponownie.
— To wypróbowane, cisnąć raz, drugi, wódka wyleci. Z winem trudniej, bo węgrzyn chytry u nóg się uwiesi. Trzeba by tańczyć. Im więcej piję, tym lepiej ciskam rohatyną. A wiecie czemu? Nasz ród choć z popów — piszemy się Popowicze — z dawna nazwali Urszega. To po wołosku — niedźwiedzisko.
— Może ród od niedźwiedzi? Tacy mocni.
Tanasij wykładał cierpliwie:
— I tak opowiadali, u nas breszą ile mogą, gdzież na świecie tacy brechacze. A z tym rodem naszym jeszcze gorzej. Powiadam przecie: od popów, co może być gorsze? A ci popi, ojcowie nasi skąd? Od Mazurów z czarnym podniebieniem. A Mazury skąd? Z suki burej — tak się śpiewa. Macie! Miano Ursze-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/90
Wygląd
Ta strona została skorygowana.