Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rosną i przypiekają, gdy mądrale kichają na księdza, a smarkacze śmieją się z cerkwi, a na koniec łajdaki hurmą przypieką, dopiero wtedy on człowiek. Wie, że co mnie boli, to i jego. A czemuż to mówię? Widziałem księży niemało, a najlepiej wspominam naszego spokojnego stareńkiego księdza z Ilci. Ten był pieczony na wszystkie boki i nas przypiekał słusznie, a po chłopsku. Po pańsku nie szczebiotał. Niewielki, czarny, chudy, a twardy jak stary worek kozi, na połoniny, na polowania chadzał bez strachu. A pierś miał jak dzwon. Jak huknie, to wszystko przysiądzie do ziemi, i wiatr przycichnie. To był ksiądz! I ten mnie spowiadał, ale raz tylko. Nie rozgadałem się z nim jak należy, bo umierałem.



3

Posłuchajcież, który główny grzech. Tych młodych, cielęcych lat i grzechów cielęcych nie liczę. Ożeniłem się za młodu, i dobrze nam było, ale grzesznikowi nikt nie dogodzi. Największy grzech — mnie nikt nie zdurzy — to Boga naruszać, święto Boże! Świętować trudno, a czas świąteczny, wolny od prac, spaskudzić najłakomiej. Bóg podaje ci rękę, a ty świętujesz gorzej od wieprza. Nie dlatego, aby grzech było jeść albo pić, broń Boże, ja wciąż na to biję, że koniowi bujnemu jedzenie nie szkodzi. Jest tu coś innego. Do roboty zawzięty byłem jak koń i jeszcze bardziej, zawszem myślał, że świat przetrwam. Praca, a najwięcej chudoba ratowała mnie. I weseliły także. Bo u mnie tak. Kiedy sianokosy, wyrąb czy budowa — to bajki, zagadki, śpiewanki, a także tańce szumią bez ustanku. Bez nich rozsypie się wszystko. Bo gdzie jest troszeczkę cichego miejsca, czort zrobi się malutki, wciska się, rośnie i judzi. Gdybym gębę zamurował sobie i innym, zostałbym żebrakiem i łajdakiem. Dzień i noc się dziwuję, jak pan Jakobènc może wytrzymać bez mówienia. I ja twardy, ale u mnie w środku wciąż się kłębi dym. Głównie w niedzielę, w święto Boże, grzech od korzenia rośnie najchętniej, a z tego dla mnie koniec. — Tanasij zamilkł, żuł coś w zębach, zasmucił się.
— To wasze kazanie całe? — zapytał wikary.
— Nie kazanie, pan-otczyku, to rachunek, dopiero zaczęty, teraz idzie najgorsze.
Ksiądz kanonik chrapał równomiernie, a Tanasij opowiadał powoli, dobitnie.