Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bami. A czemu? Bo ludzie mieli taki zwyczaj, że o północy wychodzili na chwilę, aby łykać ziarnka gorczycy. Co zegar uderzy z wieży, to każdy łyknie sobie jedno ziarnko. A nas broń Boże od takiej policji! Łykaj sobie, łykaj gorczycę, przypominaj, co gorzkiego cię czeka, bylebyś innego ziarna nie łykał, czortowskiego ziarna — złości, nienawiści, zemsty, bo ci się w brzuchu zasieje i z gardła wyrośnie czortowską kudłatą wiechą. A tymczasem co się u was dzieje, jaka swoboda? Hałaj-bałaj, hulaj duszo i rąbaj ręko! I nasz sąsiad, Bernhaut, na izraelicki rozum mądrze was dziś upomniał: „Opamiętajcie się ludzie! Swoboda to nie kradziony koń, co galop! i niech zdechnie.“ I ja też powiadam, mój bracie Tanaseńku, najstarszy List z Nieba o swobodzie prawi. A co w nim stoi? Szanujcie ludzie swobodę, ona wasza krówka dojna. Doić i doić? A któż jej sianka poda? Kto podhoduje?
Nagle otwarły się drzwi zewnętrzne jak zwykle surowo i mrukliwie, za to wewnętrzne drzwi jeszcze radośniej niż zwykle zaśpiewały: a-a-a... Otworzyli je młodzi chłopcy, stając we drzwiach i trzymając, aby się nie zamknęły. I zaraz wszedł Foka, niosąc w jaworowym korycie stos baranczyków odlanych świeżo z owczego sera, zahartowanych czy wygładzonych w roztopionym maśle. Wczoraj o północy wydojono owce po raz pierwszy i zaraz zabrano się do odlewania baranczyków dla gości.
Polityka urwała się nagle, kanonik usiadł. Radosny gwar powitał baranczyki. Do gości wyglądały z koryta gładkie figurynki rogate, to zadzierzyste, to potulne, to w biegu, to w spoczynku, częściej jeszcze niż do baranków podobne do jeleni, do łosi, do koni w galopie. Niejednemu barankowi rogi rozczapierzyły się w skrzydła orle, a innemu zaledwie w uszy zajęcze. Jeszcze Foka nie zdążył rozdać baranków, gdy w towarzystwie Semena i dwóch bab huculskich, niosących spore półmiski, wkroczył we własnej osobie pan kucharz dworski, człowiek w sile wieku, z zadzierzystym wąsem, z okularami na nosie, w palonych butach, w bielutkim chałacie i w białej czapce. Niósł uroczyście ogromną dymiącą wazę. Jeszcze nie postawił jej na hrubie, a już Serebraniuk powstał z miejsca dla uczczenia mistrza sztuki. Za nim jeden za drugim dość pośpiesznie wstawali gazdowie. Pan kucharz nie szczędził poważnie łaskawych uśmiechów, własnemu panu nie udzielił ich więcej niż innym. Postawił ważnie i ostrożnie ciężką wazę na hrubie, poczem mitygując hołdy, kiwał dłonią pobłażliwie,