— Patrzcie na tego garbacza. Szczeznyk wygłodzony. Oczy na wierzchu, podwójne oczy.
— Podwójne, bo dusza podwójna, cygańska.
— Powiedz potrójna! Kiedy urodził się, zapomnieli zakląć od trójduszy. Z tego jakiś pomylony. O! jak łypie oczyma.
— Nie zapomnieli, nie. Cyganom tak potrzeba.
— Ot, głupstwa mówisz — pouczał któryś świadomszy — to z muzyki. U nas do muzyki uszy, a u nich jeszcze oczy. I temu wyłażą.
— Ładna z nich para, stary wielikan i tamten mały czarny, jakbyś zaprzągł kobyłę z capem. I taki ma dziedziczyć?
— Widać dziedziczy, po ludzku się przebrał, zdarł ze starego kożuszynę, wisi to na nim jak żydowski chomąt. Dziedzic!
Izba z młodzieżą huczała, docinki to tonęły w szumie, to wylatywały ponad szum. Tanaseńko, zajęty rozmową z synem, puszczał je mimo uszu.
— Cóż ty nic nie gadasz — krzyczał przez szum do syna — chudoba jak? siana starczyło do Jurija?
Młodszy Tanasij ożywił się natychmiast, urozmownił się. Odpowiadał skromnie jak na bogacza przystało:
— Do Jurija dość siana u byle durnia, jak się powiada, zobaczymy co dalej. Może i otawki starczy dla cielątek, a cieląt sporo. Jest kilka takich — Boże mój! — korci mnie pokazać wam, diedyku, zajdźcie do nas na tołokę, prosimy jeśli łaska. A wy, Gaweciu, ze skrzypką także, dam znać, poszlę po was.
— Patrzcie — dochodził wyraźny szept z prawej izby — chudy dziedzic, jeszcze nie odkarmił się.
— A ty nie wiesz — odpowiadał drugi głośniej — jak to Cygan chwalił się: „moja mama umarła między chlebami.“
— Między jakimi chlebami?
— Między tym ostatnim, który zjadła, a tym, którego już nie dostała, umarła z głodu.
— Do czorta, cóżeś się uczepił sieroty — upominał jedyny sprawiedliwy.
Z przekory zaśpiewał któryś dostatecznie podochocony:
Oj, cyhane, cyhanyku, horbatyj muzyku,
Majut z tebe hirsky lude zabawu wełyku.[1]
Inni śmiali się głośno lub szeptali chichocząc, a Maksym,
- ↑ Oj Cyganie, Cyganku, garbaty muzykancie,
mają z ciebie górscy ludzie wielką zabawę.