Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To ma, że i do nas puścili, do wsi naszej żabiowską latornicę. Durny Danyluk złakomił się na Marijkę żabiowską, że wysoka i chodzi jak księżna. A pewno na majątek także. A odziedziczył długi.
— Jakaż to polityka? — dopytywał się Foka.
— Każdy wie — niecierpliwił się Matarha — opętała chłopców durnych, że pod jej komendą napadli na jakichś nieszczęśliwych Madiarów, co uciekali z wojska. Zamiast nakarmić, rozebrali do goła i byliby posiekali, szczęściem stary gazda Gondurak, co szedł z chudobą na Maryszeską, skrzyczał na nich, i to psiarstwo rozbiegło się. A byłyby szubienice i bieda na całą wieś. Potem już przyczaiła się.
— Gdzież ta polityka?
— Polityka taka — ciągnął Matarha — że kiedy pokłóciła się z mężem, podjudziła i zaprzęgła całą swoją rodiję, aby napadali na Danyluków i na naszych na Żabiem. Porębali, powrzucali do rzeki, jak zawsze i sami pochowali się, a tamta zabrała się z lubasem, uciekła przed naszymi i przed mężem gdzieś na doły. Bezdzietnica ohydna! Żabiówka istna! Mnie nikt nie oszuka. Na pewno przysiadła sobie rękę po ślubie, aby dzieci przysiąść bezbożnie. I z tego wszystko. I puszczać takie śmiecie do siebie? Zobaczycie, jaka to jeszcze będzie z tego polityka. Patrzcie na tych tutaj. Same bezdzietniki!
Matarha zwrócił się jeszcze do Kuźmy Niauczuka:
— Może nie tak, Kuźma? Wy to wiecie najlepiej, biedaku. To w waszej rodzinie.
Kuźma Niauczuk wyłupił błędne oczy i wytchnął ochryple:
— Prawda święta, prawda do cotu.
Pechkało nie spał, podniósł się z pościeli, odezwał się pomuro.
— A u was nie ma bezdzietników?
Matarha zakłopotał się.
— Bezdzietni są, jak Pan Bóg nie da dzieci, ale hodowańców biorą sobie jakby dzieci. A łajdactw z głowy nie snują żadnych.
Pechkało mruknął ponuro i znów się położył na posłaniu. Birysz wzdychał. Było już późno. Foka upominał:
— Idźcie już spać, jutro robota. Wy więcej biesów zawabicie kłótnią niż oni bajkami.
Rębacze układali się powoli do snu, warcząc i klnąc po cichu. Tylko Giełeta już leżąc na pościeli, zapamiętale cedził, dusząc płacz wściekłości.