Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Foka nie był zadowolony.
— Mój Kuzimbirze, takim sposobem nie pouczysz nikogo.
— I ja tak myślę — dorzucił głośno Sawicki.
Inni nie dali przyjść do słowa.
— A po co taki cap ma się u nas puszyć. Śmiecie! — wściekał się Giełeta.
— Jakiś niby-Jasio, Polaka struga — wcale niewesoło gorączkował się Mandat.
— Wymieść to! — ryczał Matarha — sami damy sobie radę.
— Cap — skarżył się ośmielony Łesio — nawet nie spojrzy na człowieka.
Gotycz-Niauczuk mówił ponurym, dzikim głosem.
— To ciemne, to wódczane, gdzież im do lasu. Macie Żabie!
Kiermanycze ze Stebnego politycznie nie odzywali się, a dwaj starzy żabiowcy na posłaniach także milczeli jak zaklęci.
Foka zniecierpliwił się:
— Ludzie, to was biesica już opętała. Z sąsiadami nie możecie się pogodzić gorzej niż niedźwiedzie. Co byście robili na dalekim świecie? Przepadlibyście!
Matarha rozwikłał swój bas przemożny. Słuchano go uważnie. Nikt nie podejrzewał, aby wielka światłość wyniańczyła jego stalową głowę, ale był żołnierzem z dwóch wojen, w wielkiej polityce był światły jak żaden.
— Foko — wołał — wy gazda wielki, rodowy, a polityki najstarszej, prawa światowego nie kosztowaliście.
Foka odbił uderzenie zręcznie.
— I ja byłem w dalekim świecie, a tam w Wenecji nie przyjmowali nas po niedźwiedziemu.
Matarha ryczał:
— W Wenecji — na pańskich paradach — a ja kosztowałem wojenek ślicznych, kartaczy i bajonetów, Turka i Prusa, także sąsiedzi.
— Ależ Turek pohanej wiary — wtrącił Petrycio — umywa się końskim moczem zamiast wody święconej.
Matarha miażdżył samym głosem:
— Woda święcona! Spytajcie mego brata Iwanka, był w niewoli pruskiej. I księża pruscy i biskupi także kropili Prusów wodą święconą, gdy szli na nas. Tak samo jak u naszych, cesarskich. Każdy sąsiad — pohana wiara. Najstarsza polityka: — zasię!
— Cóż Żabie ma do polityki? — obruszył się Foka.