Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/563

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wojnę 1914—1918 spędził mój ojciec naprzód jako podchorąży, a następnie jako oficer w armii austro-węgierskiej, między innymi na szczególnie ciężkim froncie włoskim w Dolomitach, gdzie stracił najbliższego przyjaciela Maksa Grubera (jest on prototypem Piotrusia Sawickiego ze Zwady). Znamienne jest, że o ile ojciec chętnie opowiadał swe wspomnienia, to o tym okresie nigdy nie wspominał. Wojnę roku 1919—1920 przebył jako kapitan w sztabie VI Armii.
Czy już wówczas był tak znakomitym opowiadaczem? Pierwsze świadectwo mamy co prawda o roku 1919—1920, być może jednak wyolbrzymione ex post, jako że pochodzi ono dopiero z roku 1971. W nekrologu-wspomnieniu zamieszczonym w lutym owego roku w „Życiu Warszawy“, Jarosław Iwaszkiewicz wspomina częste spotkania w Warszawie z mym ojcem w roku 1919 lub 1920. I pisze, że Na wysokiej połoninie dać może tylko słabe pojęcie o Jego darze narracyjnym (dodałbym może: o ile czyta się tę książkę po cichu zamiast na głos), a także, że tak jak opowiadał Stanisław Vincenz nikt już nie opowiada. Talent opowiadania oraz zdolność podbijania słuchaczy bezpośredniością opowieści, i to nie tylko w języku polskim, a także całą swą osobowością, miał niewątpliwie. Był zresztą w ogóle człowiekiem kontaktu osobistego przede wszystkim. Toteż całe Na wysokiej połoninie jest tekstem mówionym, jednym wielkim opowiadaniem, rozmową z czytelnikiem. O tym należy stale pamiętać. Gdyż także pisane było w ten sposób: najpierw notowane całkiem nieczytelnym pismem, czymś w rodzaju prywatnej stenografii, jako pierwszy brulion, z którego dyktował potem mojej Matce na maszynę tekst mniej więcej definitywny. Niektóre teksty były tak dyktowane dwa albo i trzy razy, a wszystkie powstawały jako teksty ustne, mówione. Łatwo się o tym przekonać czytając je na głos. I to także odpowiadało wewnętrznemu charakterowi dzieła, którego autor uważał się za ostatniego opowiadacza huculskiego. Wszystkie teksty też lub niemal wszystkie były następnie wielokrotnie odczytywane głośno przyjaciołom albo członkom najbliższej rodziny, a stąd znów dalsze poprawki i uzupełnienia. Ojciec lubił też wyciągać z szafy niby już gotowe rękopisy i wprowadzać w nich dalsze poprawki, których oczywiście nie przenosił do kopii. Można więc sobie wyobrazić kłopoty przyszłych historyków literatury, gdy będą kiedyś porównywali te maszynopisy, niby jednakowe, a jednak różniące się między sobą setkami szczegółów (kłopoty albo też i zachwyt, jak powiedziała