Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W imię mocy świętych niebiesnych! W imię Mikołaja świętego ratownika, piastuna dzieci i kwiatów, stróża cerkwi i domostw tam wysoko świecących!
Nie mam, nie mogę mieć takiego prawa, aby was wszystkich błogosławić. Nie widziałem jeszcze w życiu tylu ludzi wielkich, tak sławnych, z takich krajów różnych i dalekich. Na takich ludziach uczonych, na panach, na księżach znam się niewiele.
Gdy mnie góry porodziły i piersią wykarmiły, gdy nigdy poza góry nie ruszyłem się w całym moim życiu, a wasz uczony wielki świat znam troszeczkę tylko z opowieści, z obrazków, czyż mogę powiedzieć wam coś co by było uszom każdego miłe? Słowo moje pomóc może tylko tym, co mnie znają, co mi wierzą.
Tedy wam powiem nie co mówię ja, lecz co tu naokoło w świecie jest napisane. Wyraźnie dla każdego! Wszystko jedno jakiego rodu, jakiego stanu, jakiej wiary i z jakiego kraju pochodzi. Ten dzionek niebieski, te kwiaty, te owoce pisane na drzewach błyszczące, które tu nasz gazda wykochał, same nam błogosławią. I same mówią nam co dnia, co godzinę tę przypowieść zrozumiałą dla każdego: o całym rodzie ludzkim, o piastunach naszych Rachmanach.
Popatrzcie tylko, goście godni i gazdowie, na te kwiaty, te róże, te owoce. Jakie cuda zeń tworzy ten gazda nasz najpierwszy i jego ogrodnicy. Taki mizerny krzew, niepozorny ród jakiś hodują do tego, że na tych ścianach białych, jak krew kolorem kraśnym czerwonym albo niebieskim anielskim i fioletowym ornatnym jaśnieje. Nie tylko zapach od nich wieje jak w niebieskim dworcu, także karmią nas cieleśnie, utrzymują człowieka i inne stworzenia przy życiu te drzewa, te owoce, te jarzyny.
A tu potrzebna u nas w górach taka troskliwość, taka piecza jak z maluśkim dzieckiem choreńkim, takim co ciągle między życiem a śmiercią — na granicy. Gdy ustaniesz, zadrzemiesz na chwilę, matko, zamrze ci ten uśmiech, ten głos dzwonek, co mszę ci wydzwania najświętszą — zamilknie. Gdy przestaniesz choćby na krótko chodzić koło tych kwiatów, koło tych drzew, schwycą je mrozy w swoje szpony, obsiądą różne utrapienia, zwarzą je, spalą. Ej, zobaczysz zaraz, bratczyku, jak z drzew wybujają dzikie pędy, jak z róż wystrzelą głogi krzaczaste, jak zagłuszą wszystko! Zginie pożytek i krasa zginie, jak owo dziecię gaśnie.