ność, ale powoli przyzwyczajam się. Pokorze zawdzięczam wszystkie klęski, a czemuś — ostateczne wybawienie z nurkowania. Chcę pokorę postawić we właściwym cieniu przed całym sejmem świata. Na początku wyrzekłem pierwsze: „nie“, zatem na końcu, zanim zamiast słów zaczną mówić śpiewy światła i milczenia, powiem ostatnie — „tak“. Proszę o przestrzeń dla mych cieni.
Milczące światła, Sfery, Trony i Wyspy przelotem uśmiechów od Wyspy do Wyspy, od Sfery do Sfery, od Tronu do Tronu — przyzwoliły. Ryba wytchnęła deszcz zapachów. Sámael raz jeszcze tchnął lodem i raz jeszcze rozpłomieniając banię pajęczyn, wygłosił:
— Ha! pokora, a także ta rzekoma litość? — i to byłby ostatni smak wielkiej przygody? Po aniołach pierwowieku, po pierwotworach raju, po mgławicach i oceanach światów, po wielkotworach nieba i ziemi, po Lewiatanach, Behemotach, po Wielorybach i innych, nie ustał Pan wcale. Rozmiłował się, odwrotnie, w niepozornościach. Odsłonił w końcu ich głębię jak gdyby samotne, których właśnie szukałem w odwrotnym kierunku. Objawił je najciszej i to dopiero w dwóch-trzech chwilach przed końcem świata (rozumiecie reb Ostatni, chcę mówić bracie człowieku, w ostatnich dziesiątkach tysięcy lat). Jestem pozamiejscowy, lecz jako przeciwnik zakrzątnąłem się także w poszukiwaniach niepozorności. Wciskałem się przeto w czas, w najdrobniejszy świst ulatującej chwili. Nie wymknie się! Im krótsza chwila, tym pewniej władałem, zwano mnie nawet władcą czasowości. Toteż jakoś przeoczyłem narodziny pokory i litości. Szły one w poprzek mej poprzeczności, w poprzek czasu. Litości zresztą nie dostrzegam, moje barwy odbijają ją, o ile rozumiem całym rozmachem tnie ona w rybę z najdalszej głębi, której poszukiwałem. A pokora? Tnie mnie sprawnie, odcina się od mego tła, nietrudno mi ją odsłonić przed całym świetnym sejmem.
Pokora nie tylko nie jest stuoczna jak nasz Ród i nie jest wcielonym w światło okiem, jak Wyspy, Sfery i Trony. Pokora jest jednooka. A oto człowiek, jak Pan przyznaje, dzięki niej skupił na sobie uwagę światów. Miał sposobność nadużyć pokory, wyolbrzymiając małość, nie na chwilę tylko jak ja, lecz wichrząc porządek przemijania, wkładał ją w szprychy czasu. Cóż łatwiejszego jak zdezorientować tym światy, przyćmiewając chwałę naszego rodu pierwotworów.
Jakaż sposobność dla mnie! Dopędzając Pana, a na przekór
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/430
Wygląd
Ta strona została skorygowana.