prawi się z ludomorami, aby sława o tym pozostała na zawsze w kraju niewoli. Miał się ciągle na baczności. Lecz oni wodzili go tylko i ciągali po norach podziemnych, po zakręconych jak kiszki zakamarkach. Pokazywali mu różne ognie, różne piece. Dopuścili go wreszcie do Peredowoży.
Tylko głowę wychylił z głębi nory Peredowoża. Na pierwsze wejrzenie taki sam jak inni. Ale wkrótce zmiarkował Kudil, że oprócz oka głównego z przodu głowy, ma jeszcze dwoje oczu ukrytych w potylicy. Głowa Peredowoży niby zardzewiała z wierzchu. Pokrywał ją rudy wilgotny mech potworkowaty. Każdy pręcik mchu wychylał pałę niby rudy karlik brodaty. I brodę miał sam Peredowoża strzepichatą jak gęstwina zeschłej olszyny. Każdy patyk brody ruszał się jak rozmarzły gad. Gdy wychylił się, powiało z nory duszącym wichrem. A z wichrem tym lęk sypnął się na watażków, którzy doprowadzili Kudila. Zginali się w pół, trzęśli się jak drzewa w wichurze. Kudil trzymał się, był taki jak zawsze. Sam nic nie mówił, zdziwienia nie okazywał, na pytania zaledwie odpowiadał. Trzymał w ręku fłojerę. Peredowoża zostawił go sam na sam z sobą. Watażkowie znikli jakby ich wywiało.
Peredowoża ziewnął. Skrzypnął przeraźliwie jak drzewo łamane wichrami. Ognie czerwone, żółte i rdzawe dudniły, świstały i syczały wokół. Oświecały nory i chodniki.
To podrywały się, to gasły. Potem tym ciemniej było. Przez cały czas Peredowoża tylko głowę wychylał z jamy. Zachrypiał.
— W błoto cały świat przed Bożuchem! Jeśli nie chcesz stać się zwyczajną zjadalną chudobą, daleko zanieść masz wiarę Bożucha. Soki dla Bożucha! Otrzymasz za to moc od Bożucha. Na czworaki, na brzuchy, w pętle i w uzdy wszystko co żyje! Uczworaczymy, spłaszczymy, obuzdamy całą ziemię. I utuczymy. I sami połkniemy. Soków dla nas, posoki. Chrupać, ssać, łykać.
Peredowoża oczekiwał, dyszał tchnieniem duszącym. Kudil nie odpowiadał. Peredowoża chrypiał dalej:
— Chcesz wiedzieć jak obuzdamy świat? Zaraz ci pokażę. Potem odkryję ci czym będziesz ty dla Bożucha, dla nas.
Wówczas skądeś, z sąsiednich nór wypełzły na czworakach omszone do siwizny Syrojidy, całkiem pokryte mchem, jak kłody srebrnomszyste. Otoczyły Kudila, uprowadziły za sobą. Znów pełzali razem norami i powikłanymi chodnikami. Scho-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/399
Wygląd
Ta strona została skorygowana.