Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i tak niejedna przewina na nich zaciążyła), podpatrzyli Wołochów.
O Tomaniukach i to jednak rzec trzeba, że dla swoich, dla hołowskich ludzi byli uczciwi i szczerzy, niech Bóg broni, by komu krzywdę wyrządzili. Stary Toman był to nawet człek wielkoduszny, serdeczny, co przebaczył Palijowi, który kiedyś, nie wiadomo za co, z głupiej złości czy przez złośliwość oddał go do katusza. Gdy wrócił wypuszczony z katusza Toman, to zamiast ściąć łeb donosicielski, zaraz się z nim pojednał. I tańczył przez całą noc do rana. Tacy to byli Tomaniuki dla swoich.
Ale dla obcych to już byli inni. Wyśledzili wtedy, ile koni wołoskich poszło płajem uhorskim, rozpytali to i owo przez wyrostków, wyprzedzili Wołochów, zsiedli nad jeziorem Czuriekiem. Tam czatowali. Przybyli i Wołosi na noc nad jezioro. Rozjuczyli konie i puścili je na paszę. I już chcieli się ułożyć do snu, gdy nagle z gęstwiny rozległy się strzały i okrzyki. Gromada Tomaniuków wyleciała i dalejże tłuc Wołochów. Wołochy, napadnięci znienacka i zmęczeni drogą, nie bardzo po junacku się spisali. Na darmo mieli krisy, na darmo nakupili sobie prochu. To jest nie całkiem na darmo, bo wszystko zagarnęli Tomaniuki. Sami Wołosi rozbiegli się jak zające. A który nie uciekł zaraz, to jeszcze i trzos musiał oddać. Tomaniuki nie zabili nikogo, poznać, że nieźli ludzie byli. Co kto z napadniętych w pierwszej chwili dostał po łbie, to już było jego. Ale potem nikogo już nie ścigali, dali się rozbiec po lasach.
Tomaniuki odpoczęli trochę przy watrze wołoskiej, pokosztowali sobie wołoskiej gorzałki i hajda do pracy! Częściowo na koniach, a potem na plecach zabrali cały łup po Wołochach, porozdzielali wszystko sprawiedliwie. Porozchodzili się po połoninach i po kolibach. Bo choć i słoboda była jeszcze, wiedzieli, co w patencie cesarskim stało, że za nowe rozboje przyjdzie prawo szubieniczne.
Rano znów widziało Słoneczko, jak Wołosi wyłazili z nór leśnych i zarośli. Wystraszeni, zgłodniali i zbiedzeni zwoływali się, znów się chowali w lesie i znów wynurzali się. Dali w końcu jakoś znać do Mandatorii.
O tym wszystkim zaraz wiedział Kwiatkowski, przez szpiegów za żebraków przebranych, przez atamanów znad Białej Rzeki, przez Żydków, przez Ormian. Wreszcie zjawili się Wołochy sami. Ministrant przyprowadził ich przed oblicze mandatorskie.