Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pierkach. Tak to wiernie, szczerze a mądrze podał Herszko swe myśli, a słudzy cesarscy, jak zawsze, zaczęli kartkować w książkach, wtykać nos w papiery i mapy, nie zrozumieli interesu, wytłumaczyli panu cesarzowi po swojemu.
Dmytro znów, jak wiemy, co innego miał na myśli. Wspomniał ze smutkiem, jak to opowiadano o Doboszu, że sam król do niego w góry przyjeżdżał, jak to ten potężny, stary Hołowacz nawet na zaproszenie cesarskie nie chciał jechać do Wiednia. Ale teraz inne nastały czasy. A w dodatku w tej Widni — trzeba to powiedzieć, jakby na śmiech to nazwano — wcale nie było widno. Ciemne i wąskie uliczki, aż dech zapierało człowiekowi. Wysokie, murowane kamienice — jak w kryminale, już na kilka kroków zasłaniały widok. I nieustannie pić chciało się posłom, bo nie było wody, tylko deszczówka letnia, jakby gotowana, nałapana w beczki z chmur.
Tak to właśnie przekazał Andrijko ku pamięci wszystkich czasów:
Trzydzieści koni świetnych górskich i tureckich, a z tego dziesięć jucznych, tupotało tymi uliczkami. Na przedzie jechał na Czorcie sam Dmytro i z trudem go trzymał, bo Czort, ze złości na te ciasne uliczki, gryzł żelazo, parskał pianą, wił się i nadymał, jakby miał pęknąć, a czasem, tak po niedźwiedziemu, rochnął głucho z głębi piersi, że strach padał na przechodniów. Na tego zaś i owego, co zbyt śmiało się gapił, Czort zbierał się skoczyć po swojemu, aby go zmiażdżyć kopytami. Z tyłu pochodu, powoli jechał na upasionym, białym koniu Herszko. Poważnie i cierpliwie wiózł swój brzuch, uśmiechał się błogo, patrzył z zadowoleniem na pochód, jakby wiódł dorodny botej z połoniny i rozmyślał, jaki z niego będzie udój.
Dwór cesarski był daleko, za miastem, na górze zielonej, wśród ogrodów kwitnących. Tyle szczęścia miał przynajmniej pan cesarz, że nie mieszkał w tych murach. Kiedy przybyło poselstwo górskie do dworu, Dmytro, Kudil, Belmega i Szereburièk, w białych guglach, i uzbrojeniem i świetnością stroju zwracali uwagę. Naokoło kręcili się dworzanie z pobielanymi głowami, zanadto zapaszni, zielem jakimś wymaszczeni, ubrani w białe pończoszki, jak młode Żydóweczki od święta. Jeden jak drugi wygolony, trudno poznać, że nie baba, czy też, broń Boże! — nie skapłoniony. A tamtym znów inaczej, zanadto mocni, zbyt męscy i jędrni, zbyt tędzy wydali się ci górscy mężowie dzicy.