Josel pokiwał brodą, spojrzał mądrze i dalej podreptał. Poszedł śpiewać i sławić Boga. Za to Herszko cieszył się gośćmi, ugaszczał ich. Najwięcej cieszył się Dmytrem Wasylukiem, z którym nie od dziś pobratymował. Gdy usłyszał, że wybierają się aż do pana cesarza, zrozumiał, że jego godzina wybiła. Może byłby podskakiwał z radości, ale był trochę zanadto ospały, nie bardzo zdatny do podskakiwania. Wyglądało mu teraz, że nie na darmo pod skrzydłami tej świętej ptachy tyle godzin przesiedział, że i o świecie zapomniał.
— Dmytry, ty będziesz general. Prync Wasyluk, a ja pan oberszt, sam pułkownik Lewherc. My razem. Jedna ręka z panem cesarzem Józefem. —
Ale choć Herszko był — jak sam mówił — jedna ręka z panem cesarzem, nie znaczyło to wcale, że aż stąd, z Jasienia trzymał pana cesarza za rękę. Ino przez wielu różnych krewnych i krewniaczków, swojaków i swojaczków i ta godna ręka Herszkowa z ręką cesarską była połączona. Musiał jechać razem z posłami prosto do Wiednia. Pan Oświęcimski zaś wrócił w góry, nie miał żadnej ochoty wędrować tam, choć Dmytro raz jeszcze go prosił.
Po przybyciu posłów do Wiednia, otrzymał w końcu pan cesarz od swoich sług meldunek, że z głuchego kraju, z bezkreśnych gór, z bezdennych puszcz, o których dotąd nikt wieści nie miał, przyjechało z darami górsko-ruskie poselstwo prawdziwych dzikich pokucian, o których właśnie pisał w uczonych książkach radca cesarski i profesor pan Hacquet. Prowadzi je dziki wódz, Prinz Wassilug von Hollowy zu Bukowinka, co w pokorze poddańczej zamierza złożyć hołd cesarzowi i poddać ten kraj, dotąd rozbójniczy i buntowny. Trochę inaczej, dokładniej a bardziej ważko, tę ważną wieść podał Herszko swoim krewniakom, swojakom, tym co byli jedna ręka z tymi rękami, co trzymały ręce pana cesarza. Przedstawiał cesarzowi, że z jego to namowy groźny watażko, możny duka górski, po prostu straszny, niebezpieczny jak niedźwiedź — sam Wasyluk! chce zgody z cesarzem. Dawał dobre rady cesarzowi, a powołując się na Boga, pisma uczone, rabinów i komentarze, wywodził, że co papier — to papier, choćby i cesarski, a co złoto — to złoto, choćby i dzikie, opryszkowskie. Dawał wszelką porękę, swoją własną Herszkową — że zamiast tych kłopotów i kosztów, co je dotąd miał cesarz, teraz już Dmytro będzie akuratnie składać, jak to się mówi, „politok“, czynsz roczny, właśnie w dukatach i starych, złotych talarach, a nie w żadnych pa-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/455
Wygląd
Ta strona została skorygowana.