wiechciami i czuprynami kęp, tam w całodziennym ruchu płyną i skubią stada owcze. Jak wody gną się podług zagłębin i garbów, lecz oporniejsze od wód, bo nie zaciekają. Tu urwą korzonek zeschły, tam schrupią grzybek, tam borówkę, tam listki bruśnic, i toczą się dalej. I choćby zapustyniły się także góry, owce przetrzymają i utrzymają człowieka. Boją się najmarniejszej psiny, płoszą się przy szeleście szczura górskiego, ale tam wysoko, ponad linią życia, docierają na granice śniegu, ponad śniegi wiszące, pod urywające się skały. Te znijaczone trzody pchają się bez lęku zarówno pod lawiny jak i pod pioruny. I dalej jednakowo, jak w dostatkach hodowli zsypują się wraz z lawinami głazów, same jak żywe głazy, i płyną, pluszczą, dzwonią jednakowo: dzyń-dzyń, bam-ba-łam, człap-człap, pyrsz-pyrsz.
A przecież, choć na tych falach owczych toczy się i znów wytacza się cywilizacja, czyż można powiedzieć, że ludzie cywilizowani zaskarbili sobie dla serca i dla ducha jakieś wspomnienia owcze, choćby kędziorek czy włosek jako godło na pamiątkę całego rodzaju owczego? Nie tylko hodowcy ograniczają swą wdzięczność wobec tak nudnego zwierzęcia do karmienia, doboru i ciepłej owczarni. Tym bardziej nikt inny z ludzi cywilizowanych nie uważa owiec za towarzyszy jak inne zwierzęta. W dodatku, gdy o to zapytać, nie mogą się nadziwić, że przeszłość niegdyś wybrała sobie jagnię jako godło i jednomyślnie chórem głosują, że nie był to wcale wybór szczęśliwy. Tak jakby przeszłość, przechadzając się przed sklepami godeł, grymaśnie wybrała godła, tak jak się wybiera kożuch taki czy inny. Co więcej, im wyżej wznoszą się ludzie w cywilizacji, tym soczystszą pogardę — szczerze czy nieszczerze — wkładają w słowa: „owczy pęd“. Czy dla wywyższenia się łatwego? Czy raczej, by sobie samym ustawić ostrzegawcze tablice przeciw upadkowi w takie znijaczenie, którego sami dokonali, w zwierzęcość oswojonych owiec?
Jednak pasterze huculscy, jak przed tysiącami lat izraelscy, nie poprzestają na tym. Bo któż wie, co się objawi czy przyśni człowiekowi na pustkowiach w burzę piorunową, pod grozą lawiny śnieżnej czy skalnej zasowy? Któż wie, jaki obraz wstrząsnął nim i naprowadził na porównanie z losem owiec doli człowieka, gdyby raz, porażony przerażeniem, uznał, że jest bezbronny. Co gorsza, gdyby uznał, że jest głupi, bo nic mu nie pozostało, tylko przytulić się do kupy sobie podobnych. Może także zakarbował się na zawsze w sercu owczarza
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/45
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.