Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać! W Kutach na targu cebulę sprzedawać. Ale zasiedziałeś już miejsce swoje. Pora ci wisieć. —
— To tobie pora od dziś handel zmienić. Jużeś skórami pobratymów się nahandlował, a teraz hajda! dziewkami targuj, córkami własnymi, niech jak jałówki pędzą je tu puszkary na dziwowisko. Ja ci płacę i traktuję każdego. —
Zwarli się toporami, trzaskając w ciemności. Ale Szwed musiał ustąpić przed większym i silniejszym Czuprejem. Broniąc się, cofał się ku puszkarom. Zaczęły lecieć bardki od strony puszkarów. Jedni mieli je przy sobie, inni starym zwyczajem podnosili lub chwytali je w locie i odrzucali z powrotem. Czasem tak krzyżując się, zderzyły się bardy, zgrzytając i skowycząc. Znów zagrzmiały pistolety. Czuprej wysunął się na sam przód, był zbyt dobrze widzialny. Zarzucił puszkarów bardkami, a lecące ku niemu, chwytał i odrzucał. Znów zaczęły padać strzały z góry i Czuprej odstrzeliwał się ku piąterku. Wtedy, nie wiadomo czemu, wrzask jękliwy ozwał się z góry. I już słodka nadzieja w niejednym się zjawiła, że mandator ubity. Lecz strzały z góry dalej się sypały i zamiast tego Czuprej upadł zalany krwią.
Wtedy, gdzie jaka bardka była, poleciała ku puszkarom. Łyzun wpadł między nich i, machając długim toporem, w ciemności gruchnął po głowie tego i owego. Klam, podbiegając i kulejąc, rozmachnął się długim siarnikiem zapalonym, aż płomień półkolem zasyczał koło jego głowy, a płonące łuczywo wleciało w sam środek tłumu puszkarskiego tak, że rozproszyli się na wszystkie strony.
Tylko watażko Dmytro — jak gdyby nie dbał o bój. Zaświecił łuczywo siarkowe, schylił się nad rannym pobratymem. Rozpinał mu soroczkę i oglądał ranę. Tak stojąc schylony przy świetle w białej gugli, dobry cel stanowił dla wrogów. Ale nie dbał o to. Może i gniew zajął się płomieniem na tym jasnym obliczu. Ale jemu ważniejsze było ratować pobratyma, jednego z najmilszych, niż mścić się na posiepakach. Rozdarł własną koszulę i przewiązał ranę ściśle. Zamawiał długo, do ucha coś szeptał Czuprejowi. Na strzały nie zważał, ani się nie obejrzał. Widać — kierował tą kulą po żyłach, po krwi, jak kiermanycz darabą po wodach, tak, by ją z płuc wyciągnąć, wydobyć na wierzch. Gdy zobaczył, że jakby trochę lżej Czuprejowi, wziął go na ręce, zaniósł ku przeciwległemu murowi i wrócił ku towarzystwu.
Tymczasem puszkary znów byli górą, podsunęli się, próbu-