Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Toteż, kiedy Dmytryk już przyodział dostatnio swych chłopców, kiedy uzbroił ich, kiedy napełnił swe komory skalne na wierchowinie pustynnej żywnością, bronią i ubraniem, nie bardzo wiedział, co robić z pieniędzmi. Tyle tylko, że sobie w Czerniowcach różne instrumenty muzyczne kazał kupować. Wszystkie jakie tam były. Kupował także podarki dla rodów hołowskich i dla dziewczyny Szkindowej. Z czasem nauczył swoich chłopców grać na różnych instrumentach i to na takich, jakich dotąd nikt w górach nawet nie widział. Nauczył (jak się dało nauczyć ludzi lasowych), tak że utworzyli i zestroili sobie na Babie Lodowej całą kapelę. I gdyby ktoś teraz zaczął kopać na Babie Lodowej i poszukiwać, znalazłby może czy wielkie trąby i puzony wojskowe, czy teorban ukraiński, czy lirę podolską. Całe lato zabawiali się tym, nie dbając o skarby i pieniądze. To znów wędrowali, uganiali się po górach, po osiedlach, po krajach sąsiednich. Dokąd tylko można było zajść i wcisnąć się, tam byli.
Dlatego to zapisał Petro Donykowy,[1] że u Wasylukowych cały milion papierowych guldenów, gdzieś w dziuple bukowym schowany, zegnił, bo nikt nie miał czasu o nie się troszczyć. A gdy wreszcie wrócili do bukowinki ojcowskiej, gdy sobie przypomnieli, już było po milionie. Niejeden bogacz, co ciężkim trudem, albo bez trudu, z biedaków złupił milion taki, płakałby gorzko a może i stryczka by sobie poszukał sam, bez mandatora. A Dmytryk nie myślał się tym martwić. Wyciągał z dziupła półzgniłe banki, same setki, całymi garściami i rzucał na watrę. Gdy tak płonęły papierki, bardzo smrodliwym dymem napełniając bukowinki, w milczeniu siedzieli junacy naokoło watry markotni trochę. Pierwszy powiedział Czuprej:
— Cóż to? czy już papieru nie stało w tym Wiedniu? Da mocne rozkazy sam pan cesarz, i znów wypiszą dla nas pieniądze nowe. Jest komu o nas dbać... —

— Ejha! bracie Czuprejku — odrzekł Dmytryk. — Niechby już nie dbał o nas, ani o nasz kraj. Niech się obrazi, albo niech nas się wcale wyrzeknie, że my lasowe dzieci, biesowe, nie jego cesarskie. Wtedy by szerzej na świecie nam było. Niechby i wszystkie swoje skarby papierowe, śmierdzące zabrał do tego Wiednia. A nam niech jedną tylko słobodę starą pozostawi!...

  1. Petro Szekeryk-Donykiw