zanadto pamięcią dziadowską. A potem, oho! chodzić już przestali. A dziad sam tu pozostał, z gromami tylko. A śmierć coś na mnie nie ciekawa.
Tu usłyszałem pieśń gromową. Nie znałem jej przedtem, a to właśnie było słowo światowe, co zwało mnie tędy na wierchy, ot tu pod chmury. Śpiewał-jeśm nieraz ja i brać moja lirnicka starecka o Chmielu tym, co z człeczyny w poniewierce na lwa wyrósł. Sam czoło stawił wszystkim panom gwałtownikom. Wypędził ich, zgniótł, zgasił, w wodach pogrążył okrutnych. Śpiewałem też o Hetmanie, o tym skrzydlatym, co od Turków piersią starcowską dziatwę chrześcijańską zasłonił, a głowę bialutką, do królowania pomazaną, pod szable krzywe położył. Otóż i do mnie przyszły te głosy, że lew tu potrzebny i orzeł hospodni na borbę z nawałą gromową, z tą wiarą gromową. Dzieciątko Boże rączkami malutkimi mnie, stuletniego blisko, ujęło, naszeptało.
Foka przyznawał się dziedzicowi, że włosy jeżyły mu się na głowie, gdy oglądał poczynacza wówczas, kiedy zbierały się chmury gromowe i gradowe. Pełzły zza wierchów, a dudnienie i ryk gromów rozbijały się dalami. Wówczas dziad z twarzą wykrzywioną, z ustami półotwartymi, jak orzeł, co upatrzywszy zdobycz dziób otwiera, patrzył — ślepymi oczyma — w stronę chmur. Gotów do skoku, wychylając przez oparkanienie ganeczku wielką głowę z białymi kudłami. Wyklinał szeptem, czasem wyrzucał groźby.
— A gdy słuchały go chmury gradowe i tucze gromowe, nie tylko mnie chłopczynę i zwyczajnego chrześcijanina, także starców bywałych, naprzód lęk przysypywał, potem odchodził, a w końcu otucha w duszę wstępowała. Serce radowało się, burze niestraszne były, bo widział niejeden, co człowiek może i co nasza wiara potrafi, jeśli zna pismo światowe i granie światowe słyszy.
Nas wszystkich dziad świadomy pouczał o tajemniczym cesarzu żelaznym, co to w basztach skalnych i komorach, za skalnymi murami, zaworami skalnymi się zamyka, a uczłowieczyć się nie chce. I jak gazda z gazdami, choć i król, słowem dobrym na świętą wieczerzę proszony, pojednać się nie chce. Łakomy tylko tego, by deptać karki i chaty człowiecze, pola i chudobę gradami niszczyć, piorunami razić, gromowiskiem ogłuszać. Dlatego powiadał dziad:
To samo słowo, słowo pojednania narodzone na Wieczór Święty ma moc przeciw królowi, gdy hardością się pyszni, gdy
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/166
Wygląd
Ta strona została skorygowana.