Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Tarnowski - Czyściec Słowackiego.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem z daleka, z górnych sfer
Słychać zrazu cichy szmer,
Potem dźwięk, jakiś głośniejszy
Coraz, coraz wyraźniejszy,
Aż rozróżnić można słowa
I stara poważna ukaże się głowa.


Szymonowicz.

Zginęli dawni, dobrzy kantorowie,
A miasto nich lada kto muzykiem się zowie.
I pieśni jakieś marne: nastrzępione słówka
Bez rzeczy.


Zimorowicz.

Tak to jest, że co żyje, wierszyki partoli,
Pełna niedoszłych nasza poetów ojczyzna.


Fredro.

To mi zaś w téj poezyi najmilszem się zdało,
Że niewyraźność wdziękiem, nawet sztuką całą.


Mickiewicz.

Czybyś ty nie mógł pozwolenia dostać,
I w komedyi ich wychłostać?


Fredro.

Jak mój Kapelan powiem: Nie uchodzi!
Dodam: Nie warto! Bo gdzie nie zaszkodzi
Własna śmieszność w publiki oczach uprzedzonéj,
Tam śmiech cudzy nie zdejmie bielma zaślepionéj.
Taka poezya zresztą długo nie pożyje
Wkrótce sama kark skręci, a czas ją dobije.