rych Rusinów, zwłaszcza duchownych, tli w głębi serca niechęć do Polaków. Takich wszakże było mało, a Polacy nie wiedzieli o tej niechęci, która się wyraźnie w niczem widzieć nie dawała. Gubernatorowie austryaccy pisali w swoich raportach do Wiednia, że gdyby kiedy Polacy przeciw rządowi burzyć się chcieli, to możnaby na nich mieć pomoc w takich Rusinach, ale przestrzegali zarazem, żeby tego środka nie używać, bo jest niebezpieczny. „Rusini którzyby znienawidzili Polaków , mogliby zanadto polubić Moskali, a to dla państwa austryackiego mogłoby stać się groźnem, bo oprócz Rusinów w Galicyi, są oni na Bukowinie, i za Karpatami na Węgrzech, są i Słowaki, są i schyzmatycy. Gdyby ci wszyscy przez podobieństwo języka i obrządku, albo przez wspólność wiary, zaczęli czuć jaki pociąg do Rosyi, byłby z tego dla Austryi kłopot niecały”.[1]
Przez długie lata zostały więc te stosunki tak jak były za polskich czasów. W nielicznych Rusinach ukryta niechęć: w ogromnej większości nie tylko nie było niechęci, ale owszem była zgoda i przyjaźń wzajemna. Księża ruscy, ich żony i dzieci, mówili między sobą po polsku i czytywali polskie książki: studenci w szkołach Rusini i Polacy tak samo o wszystkiem myśleli i tak samo czuli. Kiedy się Polacy bili, za Napoleona albo w roku 1831, wielu Rusinów szło z nimi tak samo na wojnę za sprawę, którą uważali za wspólną. Nawzajem, kiedy we Lwowie, między rokiem 1830 a 1840 kilku Rusinów zaczęło pracować nad lepszem wyrobieniem swego języka i drukować książki, żaden Polak nie myślał temu przeszkadzać, owszem każdy się cieszył i życzył im jak najlepiej.
- ↑ Być może w ostatnim wyrazie literówka i końcówka zdania powinna brzmieć: „byłby z tego dla Austryi kłopot niemały”.