Strona:Stanisław Przybyszewski - W godzinie cudu.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cić u stóp swych wszystkie narody, zawładnąć nad całą ziemią, zapanować nad miliardem niewolników; każdej chwili mogę Cię kazać na krzyż wbić i znowu moją wszechpotęgą do życia powołać —
— jestem tym, co teraz jeszcze może się kazać obwołać synem słońca; w świętych gajach pobudują mi potężne świątnice i będą mi ofiary składać —
— jestem tym, który przed Twe oczy może wywołać wszystkie cuda i raje wszystkich czasów i ziemi —
— jestem tym, który przeżył wszystkie cierpienia, bole i rozkosze całej ludzkości, i ją od nowa odkupić może:
Kochasz mnie?
— Jesteś Bogiem!
— To jeszcze nie to, co od Ciebie posłyszeć pragnę.
Więc słuchaj:
A kiedy Cię namiętnym rzutem mych ramion na piersi podrzucam, a włosy Twe grzywą się najeżą, a usty Twojemi wpijesz się w moje —
kiedy krew Ci w piekło rozkoszy smagam, tak, że świat Ci z przed oczu zanika i wieczność cała w jednej chwili się stapia, i bezwładna w mojem objęciu opadasz, gdyby gradem smagana łodyga narcyza —
kochasz mnie wtedy? Zaśmiała się cicho jakąś bezmierną, obłędną rozkoszą objęła go rękami, tarła jedwab swych włosów o jego pierś, a potem patrzała mu długo w oczy; spłynęła cała w jego oczach. Zdało mu się, że całe jej ciało wślizgło się przez jego oczy aż na dno jego duszy; obwinęło się gorącym wężem wo-