Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kasztany przekwitły i zbladły zielone liście, strawione żarem parnego lata.
Uczuł spokój i ciszę w swej duszy i zapragnął przemówić do niej ostatnie swe słowo:
Byłaś mojem największem szczęściem i moim najpiękniejszym snem przez długie lata.
Teraz cię zapomniałem, ale wciąż od nowa rozpłomienia się ma dusza do nowej potęgi szczęściem, które mi dałaś.
Nie kocham cię więcej, ale kocham ból wspomnień mego najpiękniejszego snu.
Jestem ci wdzięczny.
Mam dosyć nagromadzonych cierpień, by módz tworzyć. A jadę daleko, za morze.
Bo jest jedna chwila na morzu, kiedy piękno i siła i szczęście człowieka obejmuje.
Kiedy przed wschodem słońca noc i zmrok walczy w zaciętych zapasach, kiedy na niebie Jakób z Aniołami walkę rozpoczyna, kiedy niebo pęka a szeroką szczeliną leje potoki światła na morze, wtedy odczuwa się wielki ból — ból, który jest szczęściem.
Bądź zdrowa. Raz jeszcze chciałbym cię widzieć ale wtedy dopiero, kiedy to wielkie szczęście spłynie na mą duszę.
A spłynie — spłynie...