miało dotrzeć do ostatnich celów sztuki, rozwiązać ostatnie zagadki bytu, przez stopienie dwóch istot w jedno kosmiczne Ja — Ty.
Całe dzieło jego było właściwie jeno tem Ja — Ty. Niejedną, bo z niej powstała jego moc, z niej lały się powodzie siły i wspaniałość.
Ale, ile razy siadł do pracy, zdawało mu się, że ktoś go z tyłu chwyta i przemocą od niej odciąga.
Nie mógł myśli zebrać i mimowoli zatapiał się w szczęściu, które z nią przeżył. Każdą chwilę, które z nią ongi był spędził, jeszcze raz odczuwał — odtwarzał w duszy dźwięk jej słowa, kochał je, pieścił je i całował, a potem brał jej listy i czytał — czytał...
„A gdy będę z tobą razem, nie chcę widzieć ni świata ni słońca, tylko Ciebie, Ciebie jednego. Nie chcę znać żadnego dźwięku, jeno słuchać Twojego głosu, jak drga i szemrze, jak w serce mi się wcałowuje. Niech będę biedną nędzarką, niech głodna i obszarpana chodzę po świecie, przy Tobie, byle z Tobą, byle przy Tobie“.
Jął list gorąco całować.
Naraz posmutniał.
Wziął drugi list do ręki.
„Jakiś Ty smutny, jak zrozpaczony! Listy Twoje ból mi sprawiają, serce mi szarpią. Przeczuwałam, że się tak stanie. Więc to na razie niemożliwe, bym do Ciebie
Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/47
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.