Strona:Stanisław Przybyszewski - Dzieci nędzy.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale matka nie przychodziła. Więc pocichu, by matki nie obudzić, na palcach wkradł się do sali i podszedł do trumny, pocałował matkę w rękę:
— Mamo — mówi: szeptem — proszę do kawy.
Dotknął się tkliwemi, kochającemi usty bryłki lodu, w pierwszej chwili nie rozumiał, co się stało, ale nagle zdjął go straszliwy śmiertelny lęk przed czemś zgoła dla niego niepojętem - a, ile mógł mieć wtedy lat? Co najwyżej siedem...
Trząsł się ze strachu, ale ponieważ przywykł matkę rano budzić i nieraz z żartobliwą miłością delikatnie jej powieki otwierał, więc i teraz tego spróbował.
Na tem się wspomnienie urwało. Z późniejszych opowiadań starej piastunki dowiedział się, że coś strasznego musiało się z nim stać. W dzikiem przerażeniu wyleciał z domu, pognał w pole i dopiero późnym wieczorem znaleziono go w przyległym lesie.
Przez cały tydzień leżał w ciężkiej gorączce, a gdy wreszcie przyszedł do siebie... tak, tak — mruknął - od tego dnia rozpoczęła się we mnie ta krwawa rozterka.
Świt, który wpadał przez szeroko otwarte