Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Grochowiak - Wiersze wybrane.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Polowanie na cietrzewie


...O trzeciej nad ranem obudził mnie Leśniczy. Był zgoła
W koszulce męskiej — do pępka. Widziałem więc jego
Brunatne przyrodzenie z leciutkim nalotem siwizny.
— Do Galopu! — wołał. — Wrzątek kotłuje się w garnkach,
Baby po chałupach rozniecają ognie,
Mróz — jak Piorun Jasny — Prześwietlił powietrze,
A pan mi tu chrapiesz w Stodole Pierzyny.
Zlękniony
Wskoczyłem w gacie —
I za siekiereczkę!
Dzyń, dzyń! — zatupotałem po okowach lodu,
Który ściął wodę w szczerbatej miednicy.

W tym czasie Leśniczy pieklił się przy ogniu:
Sadzał jaja na tłuszcze, ćwiartował kiełbasę,
Złotym zapachem cebuli obrócił mi język z wierzchu na nice.
— Lej pan gorzałkę!
— Do szklanic?
— Do gardła!
— Liter wystarczy?
— Jak dla pana, basta. A teraz daj flachę!

I przechylił. I nagle
Stała się wielka Bożonarodzeniowa Jasność,
Kiedy On pił.