Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szła, myślę że ktoś — już chyba nie tam lecz gdzieś w hotelu — w tej chwili jest zmuszony do zabierania się do niej, ściąganie majtek jakież to musi być meczące, prawda And?”, — „Prawda. — A wiesz, ja teraz mam wielką ochotę pomęczyć się trochę” zdjął marynarkę zaczął ściągać spodnie, „rozbieraj się” krzyknął, „na co czekasz — słyszałeś: mam ochotę pomęczyć się — wyciągnąłeś mnie stamtąd — blondynka, co? — teraz ty będziesz moją blondynką — no, szkoda czasu, — a może ja mam ci ściągnąć majteczki? męczące, prawda?”, już nagi zaczął się do mnie zbliżać, śmiejąc się uskoczyłem za stół, on śmiał się również, gonił mnie wokół stołu, w pewnym momencie dosunął stół do łóżka więc skakaliśmy przez łóżko, podstawiałem mu krzesła wywrócił się parę razy, ja też, a gdy wreszcie odepchnął stół pod ścianę wskoczyłem do szafy zatrzaskując za sobą drzwi; na ich wewnętrznej stronie były umocowane wieszaki i trzymałem je silnie, And próbował drzwi otworzyć — już się nie śmiałem, to w końcu była jakaś prawdziwa nieomal tragiczna ucieczka i prawdziwy pościg — And stojąc pod drzwiami szafy mówił: „no, teraz już jesteś moją, świetnie zrobiłaś: nie pomyślałem że przecież można to robić też w szafie; tak, ten twój pomysł jest genialny; jesteś genialna. — No, czekam aż się rozbierzesz. Zaraz tam wchodzę”; trzymałem mocno drzwi, on jeszcze próbował je otworzyć, w pewnej chwili poczułem że szafa się przechyla, chciał ją przewrócić, ale szafa uderzyła górnym kantem w boczną ścianę oparła się o nią, And zaczął coś krzyczeć nie wiem czy z zachwytu czy też wściekłości, i wtedy ktoś zapukał do drzwi naszego pokoju, And powiedział „proszę wejść”, — „ja nie chce wejść, ja chcę