Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

różowe mgły unosi wiatr, taki złoty w tym świcie, wietrzyk
Wietrzyk, złoty, w świcie, tak, — Czym ty mi zbiłeś tego konia?
Wieżą...
A gdzie jest moja królówka? Aha, jest. — Ale pociągami jednak nie rzucałem.
Co?
Anim też tej co tu przyszła nie rozpalał tak do czerwoności że stała tu tak symbolicznie do nich wszystkich, — pomnik Kurwy, można by rzec...
Naprawdę tak myślisz?
Co? O czym?
O... o kobietach... i o tym... to wszystko wszystko co tu mówiłeś.
Nie, nie myślę; mam w dupie myślenie o czymś co mam w dupie.
Naprawdę tak myślisz?<be> E, nie myślę; myślenie mi już za bardzo dawało w dupę i nie dawało mi nic poza tym
Naprawdę tak myślisz?
więc sobie dałem spokój z myśleniem.
Naprawdę tak myślisz?
Zaciął się. Ej, ty, utknąłeś, rusz dalej, halo, do przodu, słyszysz? hop, hop,
Hop, hop. Mat.
Co? Gdzie? Jaki?
Normalny mat.
To się zaraz... O, cholera... — Ty, a gdzie się podziiała
Normalny mat. — Jesteś dla mnie za słaby.
a gdzie się podziała moja druga wieża?
Dawno zbita. — Potrafisz tylko dużo mleć ozorem.
Zbita?! Tu stała przed chwilą! I gdzie jest?!
Zbita. Jesteś dla mnie za słaby.
Dla ciebie, gamoniu? To ja... Gramy rewanż. Żebym ja z takim osłem... Dostajesz mata w kilku ruchach. Bierz białe. I oddaję ci od razu i tę pozostałą wieżę, nie będziesz musiał mi ukradkiem zwijać, wsadź sobie ją w kieszeń, do tamtej, lub lepiej w dupę, albo i możesz dołożyć do swoich.