Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale czasami nie zaszkodzi wybiec trochę w przyszłość. Pomacaj tego asa.
I co?
Dobrze go obmacaj. — No. nic tam nie wyczułeś?
Nie... aha, zaraz... jest przekłuty, w środku.
To as trefl, jest przekłuty raz, as pik jest przekłuty dwa razy, i tak dalej, króle są tak samo znaczone na dłuższych bokach, daimy na krótszych, dupki na rogach, jeszcze ci to powtórzę gdy już będzie trzeba, dziesiątki mają przekłucia trochę powyżej środka, — Akt.
Co?
W kolorze trochę poziomkowym na też dość pałającym tle. Ujdzie; rozpatrując obrazek kolorystycznie.
Co?
— Ależ rozpalona. Jakby to co ma pomiędzy nogami rozpromieniło się na nią — całą. Ta oto jaśnieje we właściwym im świetle.
Co ty mówisz?
A... — Szach.
Szach?.. Co? Czym?
Koniem.
Aha, ale... — Ale ten deszcz, jakby ° ° ° °
A tak, pada.
jakby coraz większy...
Zdaje się.
I czujesz jak piecze?
No, szczypie, zwłaszcza po uszach, nie? — Ale my tu sobie gadamy a ona stoi, i jaśnieje. — Fascynująca, nieprawdaż Kleofasie?
Co?
Kłaniamy się pani, czym możemy służyć? — Dość podniecająca jest w tym rozpaleniu, trzeba przyznać, i może warto by ją
Co?
To jesteś żonaty i nie wiesz co? — Stoi i czeka. A ja w tej chwili coś nie mam nastroju. Szkoda, bo wygląda na dobrą lufę. Może ty? — No, co nam pani powie? — I w dodatku ja jakoś nie mogę się z nią dogadać.
Co ty mówisz?
Obejrzyj się wreszcie bo to może przyszła po ciebie twoja żona. Przygnała tu za tobą. Popatrz jak rozpalona;